Czwarty na 100 mil

W dniach 18-20 sierpnia odbyła się czwarta edycja słowackiego ultramaratonu „100 Mil Krajom Malych Karpat”.

Z najdłuższym dystansem – 207 km – zmagał się noworudzianin Mateusz Czechowicz. Nasz biegacz na mecie zameldował się po 34 godzinach i 54 minutach, zajmując czwarte miejsce.
Ultramaraton „100 Mil Krajom Malych Karpat” podzielony był na trzy trasy: C (137 km), B (170 km), A (207 km). Wszyscy zawodnicy wyruszyli w piątek (18 sierpnia) o 22.00, ze startu wspólnego z Chtelnicy. Na starcie stanęło 30 zawodników trasy A, 2 zawodników trasy B oraz 11 zawodników trasy C. Zawodnicy mieli możliwość zmiany trasy w trakcie zawodów oraz „czterech przepaków” na 54 km, 137 km, 160 km i 196 km trasy. Kontrola zawodników była podwójna: zbieranie karteczek ulokowanych bezpośrednio przy trasie oraz na punktach odżywczych – zwanymi kontrolnymi (łącznie 36), osoby na punktach posiadały aplikację mobilną, która „odbijała” chip otrzymany od organizatorów.

Oto relacja Mateusza Czechowicza:
Na Słowację pojechałem z „czystą głową”. Bardzo dobrze skoncentrowany. Start biegu o godz. 22.00 okazał się dla mnie zbawienny, ponieważ temperatura przez cały dzień wynosiła ok. 30 stopni Celsjusza, a po zmroku spadła do ok. 22 stopni. Od samego startu na czoło stawki wysunęła się grupa około 10 osób. Zdecydowanie preferuję swój rytm, więc ulokowałem się gdzieś ok. 12-15 miejsca i bezpiecznie nakręcałem organizm do wydajnej pracy. Pierwszy błąd, pomylenie trasy, popełniłem tuż przed zbiegiem do Hradiste pod Vratnom, gdzie na 22 km ulokowany był pierwszy punkt żywieniowy. Przez pomyłkę wyprzedziło mnie kilka osób. Na punkcie spędziłem kilka minut, szło dobrze, więc sprawnie się zebrałem i wybiegłem jak najszybciej, wyprzedzając przy tym kilka osób. Do następnego punktu odżywczego (39 km) ulokowanego w miejscowości Rozbehy biegłem sam, nie spotykając żadnych zawodników. Trasa wciąż była dość łatwa, bez dużych przewyższeń. Był to głównie asfalt bądź niewymagające drogi leśne. Na punkcie odżywczym znowu poszło bardzo sprawnie. Kubek herbaty, banan, garść daktyli i w drogę. Przy okazji udało mi się wyprzedzić kolejnych dwóch zawodników.
Na ostatnie godziny nocne (ok. 47-50 km) przypadło mi starcie ze szczytem Záruby (najwyższy szczyt Małych Karpat 768 m n.p.m.). I dopiero wtedy się ocknąłem, że przewyższenie całej trasy +/– 7500 m nie rozkłada się równomiernie. Od szczytu Záruby do szczytu Vysoká (ok. 91 km), czyli na ok. 40 km przewyższenie wynosiło między 2500 a 3000 m. Gdyby to był bieg ok. 100-kilometrowy, to byłbym spokojny. Ale przy 200 km trochę się przeraziłem. Podczas mojego pobytu na Záruby’ach nastąpiła zmiana pogody. Temperatura znacznie się obniżyła i wzmógł się wiatr. Po zbiegnięciu na punkt odżywczy Jahodnik (54 km) wstawał dzień – niestety bezsłoneczny, chłodny, ponury. Na Jahodniku dogoniłem kolejnego zawodnika, ale zaraz za mną przybiegło dwóch, których zostawiłem za sobą w Rozbehach.
Tym razem na dobry początek dnia posiliłem się ciepłą zupą, uzupełniłem braki w plecaku i ruszyłem w kierunku szczytu Čierna skala (662 m n.p.m.). Objąłem 3 miejsce w stawce. Czułem się wciąż dobrze energetycznie, ale zaczęły dawać mi się we znaki bardzo strome zbiegi. Nie należę do grona zawodników dobrych technicznie, więc zbiegałem bardzo ostrożnie, aby nie „zajechać czwórek” już w początkowej fazie biegu. Kolejnym etapem było dotarcie do miejscowości Plaveckie Podhradie (74 km), gdzie znajdował się punkt odżywczy. Niestety, szukając punktu (był ulokowany w prywatnym domu, 150 m od trasy), nie zrozumiałem wskazówki na płocie i wybiegłem w stronę kolejnego szczytu. Po ominięciu ostatnich domostw, zadzwoniłem do osoby odpowiedzialnej za punkt odżywczy i niestety musiałem wracać jakieś 500 m. Szkoda, na szukaniu straciłem ok. 10 minut. Na checkpoint przybiegło zaraz za mną dwóch zawodników. Po zjedzeniu kolejnej świetnej zupy, ruszyłem na szczyt Vápenná (748 m n.p.m.), a następnie na upiornego Veľký Petrklín (587 m. n.p.m.), czyli pionową ścianę, na której wyprzedził mnie, jak się później okazało, zawodnik z Czech.
Na bezobsługowy punkt odżywczy (88 km) dotarłem już porządnie sponiewierany. Od tego momentu do 196 km już nie spotkałem żadnego zawodnika na trasie. Zawodnik z Czech zupełnie mi się oddalił, a za mną nie było nikogo widać. Uzupełniłem braki i ruszyłem na ostatni z trudnych technicznie punktów tej wyprawy, czyli Vysoką (754 m.np.m.). Ten szczyt zdobywałem około południa w sobotę. Warto wspomnieć, że mijałem na trasie grupę kobiet w podeszłym wieku (ok. 70-80 lat), które uśmiechnięte, aktywnie spędzały weekend na niełatwym trekkingu. Myślę, że to spotkanie dało mi pozytywnego kopa. A łatwo nie było, bo narastające zmęczenie oraz padający deszcz dawał się we znaki. Po Vysokiej trochę rozruszałem nogi i ruszyłem w stronę miejscowości Harmonia (105 km), gdzie znajdował się kolejny punkt odżywczy z przepysznym ciastem. I mniej więcej od tego momentu (ok. 17 h od startu) zawodnikom towarzyszył deszcz, który na dobre ustał dopiero w niedzielę nad ranem (ok. 31 h od startu). Kolejne kilometry były już zdecydowanie łatwiejsze pod względem technicznym. Na przemian były drobne podejścia leśnymi duktami i zbiegi leśno/asfaltowe do kolejnych miejscowości. Bardzo spodobało mi się, że w nawet najmniejszej wiosce była otwarta restauracja. Jedyną, większą trudnością tego momentu wyścigu był brak punktów odżywczych na odcinku 105-137 km. Na szczęście mogłem liczyć na wsparcie na trasie, ponieważ na 117 km w miejscowości Časta czekała na mnie moja dziewczyna Gabriela. Po krótkim spotkaniu ruszyłem dalej.
Wraz z zapadającym zmrokiem (22:30 h od startu) dotarłem do punktu kontrolnego (137 km) w Smolenicach, gdzie przez własną nieuwagę straciłem ok. 15 minut na szukanie punktu w jednym z prywatnych domów. Kolejne kilometry, to już nocna wspinaczka na szczyt z klasztorem Katarinka, gdzie znajdował się samoobsługowy punkt odżywczy. Było ok. godziny 23.00, a co ciekawe, kilku archeologów jeszcze pracowało w namiotach przy klasztorze. Ostatnia ćwiartka trasy rozpoczynała się na punkcie Vytok (160 km), z którego była jeszcze do zrobienia – dość trudna, ze względu na panujące warunki atmosferyczne – pętla po północno-wschodnich terenach Małych Karpat. Obfity deszcz i gęsta mgła spowodowały, że widoczność na szczytach wynosiła zaledwie kilka metrów. Zmęczenie narastało, a fragment trasy ok. 165 km na domiar złego nie zgadzał się ze śladem gps od organizatora. Trzeba było wówczas przedzierać się przez poprzewracane drzewa i nieodgarnięte gałęzie. Myślę, że była to bardzo dobra lekcja cierpliwości (2:00 nad ranem, 28 h od startu).
Potem było już trochę lepiej. Osiągnięcie szczytu Bradlo z punktem odżywczym (174 km) wg rozpiski miało być już ostatnim w miarę stromym fragmentem trasy. Wybiegając z tego miejsca, wierzyłem, że na ostatnich 30 km już nic się nie wydarzy. Energetycznie czułem się bardzo dobrze. Jedynym poważnym mankamentem było mokre podłoże, które spowodowało, że pęcherze na stopach zaczęły dawać o sobie znać. Zacisnąłem zęby i postanowiłem się odprężyć w biegu, skupiając się tylko na trzymaniu dobrego szlaku.
Wychodziło mi to dobrze, aż do miejscowości Pusta Ves (ok. 190 km). Tam już budził się kolejny dzień i tym razem czuć było wychodzące słońce. Niestety, ogarnął mnie straszny kryzys. Stopy puszczały, zacząłem odczuwać każdy kamień, a każdy fragment podejścia sprawiał problem. Czarne myśli w głowie, w ubiegłym roku przeżywałem coś podobnego na ostatnich kilometrach Biegu 7 Szczytów. STOP! Dość stękania, trzeba coś zmienić, myślałem, denerwowałem się. I EUREKA, ściągnąłem kurtkę, buffa i czołówkę. Dotleniłem mózg, trochę się schłodziłem i po raz pierwszy dostałem takiej motywacji na prawie 200 km. Ruszyłem z kopy­ta i ponownie osiągnąłem punkt Vytok (tym razem 196 km). Chwila odetchnienia i ruszam do Chtelnicy. W piękny, niedzielny poranek, przez urokliwy las iglasty, dotarłem do ostatniego fragmentu asfaltowego, skąd ok. 3 km zbiegłem do mety. 100 Mil Krajom Malych Karpat ukończyłem w czasie 34 h 54 min, uzyskując 4 miejsce.
Radość ukończenia tego trudnego biegu była bardzo duża. Szczerze mówiąc, po tych „verticalach” w drugiej połowie pierwszej setki, nie przypuszczałem, że w tak dobrej kondycji (wyłączając stopy) dotrę do mety w Chtelnicy.
Mateusz Czechowicz



Numer 295
1-7 września 2017 r.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *