Pytania bez odpowiedzi: Słów kilka o bardzie stanu wojennego

Składając przed miesiącem życzenia urodzinowe jednej z mych koleżanek, mimowolnie spojrzałem na datę. Owego 10 kwietnia minęło 13 już lat od śmierci wybitnego poety, piosenkarza i kompozytora – Jacka Kaczmarskiego. Dziwnym zbiegiem okoliczności, przeżywam ostatnimi czasy coś na kształt renesansu jego twórczości i wiele utworów artysty odkrywam na nowo.
Jak powszechnie wiadomo, liryka Jacka Kaczmarskiego kojarzona jest z okresem stanu wojennego i protestem wobec ówczesnej władzy. Pierwszym moim kontaktem z twórczością Kaczmarskiego był dwupłytowy album „Live” z roku 1990 – zapis pierwszego w Polsce koncertu twórcy po powrocie z emigracji. Nagranie koncertu w Krakowie nabyłem początkiem lat dziewięćdziesiątych ubiegłego stulecia i w krótkim czasie twórczość leworęcznego pieśniarza stała mi się niezwykle bliska. Doznałem wówczas pewnego rodzaju olśnienia, gdyż osią mych muzycznych zainteresowań od wczesnego dzieciństwa były kapele punk-rockowe (głównie wałbrzyska grupa o specyficznie brzmiącej nazwie Defekt Muzgó), tudzież grupy metalowe.
Z coraz większym zainteresowaniem pochylałem się nad dokonaniami mego mistrza, co w dobie braku Internetu wcale nie było proste. I oto w roku 1994 nabyłem album kolejny.
„Sarmatia”, bo o nim mowa, jest mi albumem niezwykle bli­skim, chciałbym więc na chwilę zatrzymać się przy okresie polski szlacheckiej i wywodzących się z niej rodzimych przywar narodo­wych. Jakże uniwersalne są teksty utworów Jacka Kaczmarskiego! Jak wiele analogii w odniesieniu do aktualnej sytua­cji społeczno-politycznej w naszym pięknym kraju, odnaleźć możemy po przesłuchaniu „Sarmatii”!
Co przypomina Państwu fragment tekstu: „Polityką zwie się ów spór panów braci (…)”? To chyba pytanie bez odpowiedzi. Swoistym majstersztykiem są utwory: „Według Gombrowicza narodu obrażanie”, a także utrzymany w podobnej konwencji: „Z XVI-wiecznym Portretem Trumiennym Rozmowa”. Kaczmarski w bezlitosny sposób obnaża wady i ułomności Polaków, stwierdzając bez ogródek: „Po wciąż to nowych dworach pętamy się nie w porę, kochamy się w honorach, nie znamy się z honorem (…)”.
Zwraca również uwagę na zapomniane wartości – z żalem i nostalgią wspominając zamierzchłe, oparte na nieco innych kryteriach czasy: „Znaczyło słowo-słowo, sprawa zaś gardłowa kończyła się na gardle, które ma się jedno (…)”. Dialog z XVI-wiecznym portretem kończy sarkastyczne stwierdzenie: „Lecz ujrzy przodek w grobie na co nas jeszcze stać, bo się kochamy w sobie, nie pragnąc siebie znać…”.
Pytań bez odpowiedzi dostarczają także „Nad spuścizną po przodkach deliberacje”, w których autor zastanawia się i poszukuje pewnego rodzaju męża opatrznościowego dla Ojczyzny:
„Z tych, co jeszcze się chwieją na istnienia kładce
Mało kto, zamiast gniewać się na to, co było
Zęby ściśnie i powie – długi ojców spłacę
A co ich ułomnością – naszą będzie siłą…”.
Moim zdaniem, twórczość Jacka Kaczmarskiego winna stać się pozycją obowiązkową w szkołach średnich. Jego utwory i wiersze mają wymiar ponadczasowy. Wypada jedynie żałować, że genialny artysta i kompozytor odszedł tak wcześnie, tocząc nierówną walkę z rakiem krtani. Powszechnie jednak wiadomo, iż ulubieńcy bogów umierają młodo…
Fryderyk Nietzsche miał rację.


Sebastian Piątkowski