O Kazimierzu Wielkim opowieść

O Kazimierzu, synu Władysława Łokietka i następcy na tronie Polski w latach 1333-1370, który jako jedyny polski władca nosi przydomek – Wielki. W szkołach uczono nas, trochę może po gombrowiczowsku, że „Kazimierz wielkim królem był”, a jako uzasadnienie podawano, iż „zastał Polskę drewnianą, a zostawił murowaną”. Jedni to rozumieli dosłownie, jako zmianę materiałów budowlanych, inni jako porównanie, iż odziedziczył państwo słabe, a po 37 latach panowania, Królestwo Polskie było państwem silnym. Można się do tej wiedzy ograniczyć i zadowolić się oceną mierną. Na lepszą ocenę należało nieco przybliżyć postać ostatniego Piasta na polskim tronie, co niniejszym staram się uczynić.
Oceny Kazimierza dokonali dawni kronikarze i późniejsi historycy, uznając, że zasłużył na swój przydomek, aczkolwiek krytyków również nie brakowało. Najdalej chyba posunął się Stanisław Cat-Mackiewicz, dopatrując się uzasadnienia przydomka Wielki we wzroście króla (185 cm) w porównaniu do wzrostu ojca Łokietka, zaś swoim panowaniem raczej zasłużył na przydomek – Rozbiorca. Cat w złośliwościach nie znał granic.
Opowieść o królu Kazimierzu Wielkim zacznijmy od przedstawienia sytuacji Polski w dniu przejęcia tronu, a była wręcz tragiczna. Polska składała się właściwie z dwóch dzielnic: Małopolski i Wielkopolski, rozdzielonych ziemiami: sieradzką i łęczyńską, w których władzę sprawowali bratankowie Łokietka. Nie było spisanego prawa, nie funkcjonowały sądy, a na drogach roiło się od rozbójników. Najgorsze zagrożenie stanowiła niemczyzna. Jan Luksemburski, król Czech, przejmując dziedzictwo po Przemyślidach, miał pełne prawo do korony polskiej i w pełni z tego korzystał. Zniemczeni piastowscy książęta śląscy, ani myśleli uznać Kazimierza swoim władcą, za to chętnie składali hołdy królom czeskim. Wyjątek stanowił Bolko Świdnicki, wnuk Łokietka, który zachował niezależność Księstwa Świdnicko-Jaworskiego. Jeżeli do tego dodamy trwały sojusz Luksemburczyka z Krzyżakami, którzy w sto lat zbudowali bardzo silnie militarnie i gospodarczo państwo i władali Pomorzem Gdańskim i Kujawami, niezależnych książąt mazowieckich, którzy krzywo patrzyli na swoich krewniaków na krakowskim tronie, to mamy obraz początków panowania Kazimierza. Do tego doliczmy potencjalne zagrożenie ze strony Brandenburgii, wcinającej się Nową Marchią między Pomorze Zachodnie a Wielkopolskę, chwilowo wprawdzie zajętej sprawami niemieckimi, ale zawsze chętna do kupienia od Luksemburgów prawa do pogranicznych ziem polskich – nieważne, rzeczywiste czy urojone. Porwać się na wojnę na dwóch, albo i trzech frontach, byłoby szaleństwem. Żadnego z tych przeciwników nie był wstanie pokonać z osobna, a cóż dopiero będących w sojuszu. Pozostało rozerwać te sojusze na drodze zaspokojenia roszczeń. W pierwszej kolejności należało prolongować rozejm z Krzyżakami, by następnie rozpocząć rozmowy z Luksemburczykiem. Rozmowy wcale nie były trudne, ponieważ ten największy rozbójnik Europy ciągle potrzebował pieniędzy, więc za 20 tys. kop groszy praskich (1200000 groszy, za co można było kupić około 5 tys. koni, albo 40 tys. wołów), Kazimierz pozbył się groźnego pretendenta do polskiego tronu. Musiał niestety również zrzec się praw do Śląska. W rozmowach patronował Kazimierzowi szwagier, Karol Robert Andegaweński, król Węgier. Przypomnijmy, że był to sojusz jeszcze z czasów Łokietka, gdy Luksemburczyk stanowił równe zagrożenie dla Węgier, w myśl zasady: wróg mojego wroga jest moim sojusznikiem. W czasach kazimierzowych relacje z królem Węgier pogorszyły się nieco, a Karol Robert, na którego Kazimierz bardzo liczył, okazał się nad wyraz ustępliwy w stosunku do Luksemburczyka. Należało wzmocnić motywacje węgierskiego sojusznika, a tym wzmocnieniem była obietnica dziedziczenia polskiego tronu przez męskich potomków Karola Roberta, na wypadek bezpotomnej śmierci Kazimierza. O tym w następnej gawędzie.


Stanisław Łukasik