Początki sąsiedzkiej pomocy

26 lutego 1768 roku zakończył obrady sejm konfederacji radomskiej, zawiązanej pod laską Karola Radziwiłła „Panie Kochanku”, celem przywrócenia swobód, ponoć zagrożonych despotyzmem króla Stanisława Augusta i Familii Czartoryskich i w obronie wiary katolickiej. Despotyzmem króla uznano zapowiadane reformy administracji i nieśmiałe próby ograniczenia zgubnego dla Polski liberum veto. Zagrożeniem dla katolicyzmu były żądania równouprawnienia politycznego dla dysydentów i prawosławnych Wyrazem tych zagrożeń były konfederacje dysydentów w Toruniu i w Słucku organizowane i finansowane przez Fryderyka II i carycę Katarzynę. Oczywiście, mocodawcom nie chodziło o równouprawnienia. Sprawa dysydentów była dogodnym pretekstem i okazją dla naszych sąsiadów do mieszania się w sprawy polskie. Równouprawnienie polityczne dla wyznawców innej religii niż panująca w danym państwie, było zjawiskiem niespotykanym w państwach osiemnastowiecznej Europy, przed rewolucją francuską. Wielcy władcy, a oboje tutaj wymienieni, zasłużyli u swoich poddanych na takie tytuły, zawsze mają tzw. plan B. A nuż polski sejm przypomni sobie czasy Zygmunta Augusta i przywróci zasady tolerancji religijnej. I co wtedy? Poddani Fryderyka w większości luteranie, gnębieni uciskiem fiskalno-militarnym chętnie osiedlali by się nad Wisłą. Tego na pewno nie chciał, a popierając Katarzynę, zarabiał tylko na udział w rozbiorze Polski. Szczere zatroskanie Rosji dolą i niedolą polskich dysydentów, najlepiej wyjaśnił Nikita Panin – minister spraw zagranicznych w liście do Mikołaja Repnina – ambasadora rosyjskiego w Warszawie. „Sprawa dysydentów nie ma być zupełnie pretekstem do rozkrzewienia w Polsce naszej wiary i protestanckich wierzeń, lecz jedynie dźwignią gwoli pozyskania sobie za pomocą naszych jednowierców i protestantów silnego i przyjaznego stronnictwa z prawem uczestnictwa we wszystkich polskich sprawach.” Król Stanisław i jego wujowie, Czartoryscy, znani byli z liberalnych poglądów, więc dla ratowania reform, mogliby się zgodzić na żądania dysydentów i nieszczęście gotowe. Ambasadorowie nie brali pensji za darmo. Mieli czas i sposobność, żeby poznać polską klasę polityczną, używając dzisiejszych określeń, którą kierował duch zawiści, bezwzględnego zwalczania dążeń przeciwnej partii, choćby to były dążenia najrozumniejsze. Familia (Czartoryscy, Zamojscy, Poniatowscy) są za, to my republikanci, (Radziwiłłowie, Braniccy, Rzewuscy, Massalscy) musimy być przeciw. Ja nie jestem przeciwko demokracji, powiada Pawlak, pisząc, Trzy razy Nie, ale przeciw Kargulowi, który napisał Trzy razy Tak. To był rok 1946. Aby się przekonać, że ten chochoł ciągle tańczy, wystarczy obejrzeć debatę sejmową, choćby dzisiaj (22 listopada 2017 r.). Wspomniany sejm tworzyli posłowie wybrani na sejmikach, ale w asyście wojska rosyjskiego, zaś listę posłów ułożył sam Repnin. Jakkolwiek wyznaczeni i wybrani posłowie i marszałkowie byli przekonani, że bronią świętej wiary katolickiej i zrzucą z tronu Poniatowskiego, to tegoż 26 lutego obudzili się jako zwolennicy równouprawnienia dysydentów, bo taką ustawę kazano im przyjąć i potulnie poszli na królewskie pokoje by pogodzić się z królem. Odnieśli jednak pewien sukces, zachowane zostały dawne prawa, wolna elekcja, źrenica wolności szlacheckiej – liberum veto i wszelkie przywileje szlacheckie. Z drobnym zastrzeżeniem, iż gwarantka tych praw została caryca Katarzyna. Szczytem osiągnięć polskiej szlachty w XVI wieku była konstytucja „nihil novi” z 1505 r., nic o nas bez nas. Po roku 1768 mamy podobnie. Nic o was bez nas – podpisane Katarzyna II. Mordować państwo w imię idei, którą samo kiedyś stworzyło, lecz od której odstąpiło, otumanione przez ideologię!
„Krwawa, zaiste, nauczka”, pisał Paweł Jasienica. Drogę jaką przeszła Rzeczpospolita od konfederacji warszawskiej 1573 r. do radomskiej 1767 r. postaram się opowiedzieć w następnych gawędach.


Stanisław Łukasik