Spośród sąsiadów Polski Zakon miał szczególne powody do obaw przed rosnącym polsko-litewskim mocarstwem. Zagarnąwszy orężem Gdańsk i Pomorze, dzierżąc na podstawie fałszywych dokumentów Ziemię Chełmińską mogli się spodziewać od Polski rewanżu. Za oderwaną Żmudź, za sto pięćdziesiąt lat trwające misje chrystianizacyjne, a właściwie krzyżackie rejzy na ziemie litewskie, również mogli spodziewać się, że Litwa przy polskim wsparciu wystawi im rachunek. Zamiast opowiadać szkolne wiadomości o Zakonie, przytoczę obszerne cytaty dzieła XIX-wiecznego historyka-amatora, Karola Szajnochy. Potomek zniemczonego Czecha albo Czecha niemieckiego pochodzenia, w dzieciństwie i szkole średniej we Lwowie, jeszcze „mizernie” władając językiem polskim, starał się zatrzeć ślady niepolskiego pochodzenia zmienił nazwisko z Scheynocha de Wtellensky na swojsko brzmiące – Szajnocha. Prace historyczne już pisał wyborną polszczyzną. Studia uniwersyteckie przerwały mu władze austriackie. Za pisanie „kartek i wierszy”, uznanych za antyrządowe, spędził półtora roku w ciężkim więzieniu, gdzie nabawił się choroby oczu. Despotyczna władza w każdym czasie bała się i boi wolnej myśli wyrażonej w słowie. Korzystajmy z okazji, dokąd jeszcze możemy. Wróćmy do mistrza Szajnochy, który w dziele „Jadwiga i Jagiełło” tak pisał o Krzyżakach: „Padał przecież stamtąd tak groźny cień na Polskę, że żaden obraz jej dziejów nie może się obejść bez bliższego poznania tej wiszącej nad nią chmury północnej”. Po nawróceniu Prusów, a raczej po „ostatecznym rozwiązaniu kwestii pruskiej”: „Właściwym celem istnienia Zakonu nad Bałtykiem była Litwa, głównym czynności jego przedmiotem wojna z pogaństwem litewskim. Czując to dobrze cenili sobie Krzyżacy Litwę pogańską, jako podwalinę swojego bytu. Jednak dla tegoż samego musieli oni tę podwalinę utrzymywać w stanie niezmiennym, tj. wojując Litwę, musieli ciągle wojować, aby nigdy nie zawojować. (…) A ten obłudny stosunek do Litwy był tak dalece jawnym, że własne Krzyżaków świadectwo niewątpliwość jego stwierdzają.” W liście do niemieckiego króla Wacława IV wielki mistrz napisał: „Jeżeli zaprzestaniemy wojnę z Litwą, przepadł nasz zakon, który tylko dla wojny jest założony. Ale ponieważ ta wojna nie miała być nigdy stanowczą, przeto gdy Kazimierz Wielki wzywa Krzyżaków do łatwego w spółce pobicia Litwinów, Krzyżacy nie tylko w zamiar króla nie wchodzą, nie tylko uproszonym przez Kazimierza papieskim napomnieniom do wojny wzbraniają posłuszeństwa, lecz owszem sami tajnem z Litwą wiążą się porozumieniem przeszkody upadkowi jej stawią… Toczono tedy wojnę tylko o tyle a ile tego potrzeba Zakonu wymagała…, naprzód, aby się w oczach świata otoczyć blaskiem zasługi ciągłych z poganami zapasów, po wtóre, aby tym religijnym urokiem zwabić sobie ze wszystkich krajów pomoc rycerską (…), oszczędzając tym samym Zakonowi kosztów zwyczajnego zaciągania zbrojnych rot. Stało się też z obydwóch względów zadość Krzyżakom (…). Łatwowierna Europa zwykła w braci krzyżackiej, albo jak się zaczęło powszechnie nazywać, w panach pruskich, szanować męczeńskich obrońców wiary, którym należy się wszelka cześć, wszelkie współczucie i wszelka jałmużna modłów i złota”. Do czasu Grunwaldu te oszustwa mogły jeszcze uchodzić, ale już podczas soboru w Konstancji (1414-18) polska delegacja zdarła te listki figowe. Jagiełło był gorliwym katolikiem, Litwa od 30 lat była chrześcijańską, a nawet uczestnikom soboru przedstawiono oryginalnych, ochrzczonych Żmudzinów, których dotychczas Krzyżacy mieli za pogan. Jak Zakon Szpitala Najświętszej Marii Panny Domu Niemieckiego utraciwszy pogańską Litwę, jako podwalinę swojego bytu nad Bałtykiem, przegrywając siedem wojen z Polską, przetrwał jeszcze ponad 100 lat? Oto jest pytanie.
Stanisław Łukasik
Pozostałe felietony Stanisława Łukasika >TUTAJ<