Próby porozumienia z Chmielnickim

Gdy Chmielnicki ochłonął po niespodziewanym sukcesie pod Piławcami, ubrał swoje wojsko w żupany, kontusze i inne delije, wzięte – bo przecież ani zdobyte ani ukradzione – w polskich taborach, ruszył na Lwów, gdzie schroniła się polska armia. Władze miasta i wojsko powierzyły dowództwo obrony miasta kniaziowi Wiśniowieckiemu. Gotowość do obrony była tak wielka, że mieszczanie przekazali wodzowi ogromne pieniądze na potrzeby wojska. „Przekonali się niestety, że nie można ufać sławnym i herbowym imionom, chociażby miały najświetniejszą przeszłość za sobą. Ci sami bowiem panowie, którzy wspaniałomyślność swoją słowami głosząc, bezpieczeństwo czyli obronę silną lwowianom obiecywali, wyczerpawszy ich majątki, zabrawszy towary, wyniósłszy kościelne i prywatne pieniądze, i nie uwiadomiwszy nawet miasta o zbliżającym się niebezpieczeństwie, wynieśli się haniebnie z jego murów” – pisał Franciszek Rawita Gawroński. Lwowianie bronili się kilka dni, wreszcie przyjęli propozycję Chmiela i za ogromnym okupem uratowali się przed losem miast zdobywanych przez Kozaków i Tatarów. Ostatnią nadzieją resztek polskiego wojska i szlachty był Zamość, potężna twierdza zbudowana w czasach hetmana Jana Zamojskiego. Twierdza broniła się dzielnie, ale długiego oblężenia obrońcy nie byli w stanie wytrzymać ze względu na braki w zaopatrzeniu, wiec za „łapówkę” 22 tys. zł uniknęli tragedii. W tym czasie zebrana pod Warszawą szlachta wybierała króla. W szranki stanęli bracia Władysława IV, ex kardynał Jan Kazimierz Waza i biskup płocki, Karol Ferdynand Waza. Biskupa popierała partia wojenna z Jeremim Wiśniowieckim, ex kardynała partia pokojowa z kanclerzem Ossolińskim, królowa wdowa Ludwika Maria i, co najważniejsze, Bohdan Chmielnicki, uzależniający odstąpienie od Zamościa i rozpoczęcie rokowań od wyniku elekcji. W tym miejscu muszę pofolgować swojemu gadulstwu, przed czym się mocno, ale nie zawsze skutecznie bronię. Jan Kazimierz miał niezwykle burzliwą młodość. W czasach wojny trzydziestoletniej służył w armiach Habsburgów co przypłacił dwuletnim więzieniem we Francji (1638-1640) z oskarżenia kardynała Richelieu o szpiegostwo na rzecz Hiszpanii. Zwolniony z więzienia wstąpił do zakonu jezuitów, a w roku 1646 papież Innocenty X wyniósł go do godności kardynała, mimo braku święceń kapłańskich. Zrzekł się kapelusza kardynalskiego, aby zgłosić swoją kandydaturę do polskiego tronu. Jego brat Karol Ferdynand Waza, rocznik 1613, w roku 1626 (to nie pomyłka!) został biskupem wrocławskim, mimo małoletniości i nieposiadania święceń kapłańskich. W roku 1640 został biskupem płockim – nadal bez święceń kapłańskich. Czy możesz to zrozumieć Polaku rzymskokatolickiego wyznania w wieku XXI? Okazuje się, że nepotyzm ma bardzo głębokie korzenie. 20 listopada 1648 roku tłum szlachty odśpiewał „De Deum Laudamus”, a prymas mianował Jana Kazimierza królem Rzeczpospolitej. Chmielnicki dotrzymał słowa i wycofał wojska na Ukrainę, chociaż to raczej zbliżająca się zima skłoniła go do takiej decyzji. Ludwika Maria nie zaznała gorzkiego wdowiego chleba, bo szybko wyszła za mąż za swojego szwagra, króla Jana Kazimierza, a największym przegranym okazał się kanclerz Ossoliński. Nie dość, że los nie oszczędził mu nieszczęść rodzinnych, to jeszcze wpadł w niełaskę u króla. Zimą ruszyło do Chmielnickiego polskie poselstwo pod przewodem wojewody Adama Kisiela z gałązką oliwną w postaci buławy i oficjalnej nominacji na hetmana wojsk kozackich. Kisiel zapowiedział zwiększenie rejestru kozackiego, nalegał na odesłanie czerni do domów, do wiosek, aby chłopi orali, a Kozacy wojowali. A oto co usłyszał niepoprawny optymista: „Szkoda howoryty… Wybiję z lackiej niewoli naród ruski wszystek; a com pierwej o szkodę moją i krzywdę wojował, teraz wojować będę o wiarę prawosławną naszą. Pomoże tego czerń wszystka po Lublin, po Kraków, której ja nie odstąpię, bo to prawa ręka nasza… Za granicę na wojnę nie pójdę, szabli na Turki i Tatary nie podniosę… A stanąwszy nad Wisłą powiem innym Lachom – Sedyte, a mołczyte Lachy… Nie postoi mi noga żadnego kniazia i szlachetki na Ukrainie”. Oracja utrzymana była w duchu odległym od dyplomatycznej układności, lecz tym cenniejsza, że szczera, wypowiedziana przez triumfującego hetmana – podsumował Paweł Jasienica. Buńczuczne słowa hetmana wcale nie oddawały realiów. Samodzielnie nie mógł zwyciężyć Rzeczpospolitej, nawet poobijanej, pohańbionej klęską piławiecką, niemożnością obrony „zawsze wiernego” Lwowa. Był skazany na pomoc zewnętrzną, a za to trzeba płacić. Tatarom, bardzo niepewnym sojusznikom (co się wkrótce okaże) płacił zgodą na jasyr i rabowanie Rusinów, a zapraszana Moskwa jeszcze zwlekała. Porozumienia z Lachami nie mógł zawrzeć, bo nie pozwoliła na to czerń, dla której koniec wojny oznaczał powrót do pańszczyzny.
cdn.

Stanisław Łukasik

Pozostałe felietony Stanisława Łukasika >TUTAJ<