Koniec marzeń o Moskwie cz. I

Po śmierci pierwszego Samozwańca nastąpił w Rosji całkiem duży wysyp cudownie ocalonych Dymitrów. Ale najczęściej kończyli tragicznie. Najwięcej szczęścia miał „cudownie ocalony” z moskiewskiej rzezi car Dymitr, który pojawił się w Starodubie. Szczęście tegoż delikwenta polegało na tym, że znalazł go tam zausznik i znawca sekretów pierwszego Samozwańca, niejaki Mikołaj Miechowicki, i ten zajął się edukacją oraz wtajemniczaniem kandydata na tron moskiewski. Szybko znaleźli się inni promotorzy w osobach księcia Adama Wiśniowieckiego, odkrywcy pierwszego Dymitra i oczywiście wojewody Mniszcha i jego córki Maryny, która w ocalonym, aczkolwiek z oporami, rozpoznała swojego męża, rozwiewając wszelkie wątpliwości co do tożsamości prawowitego następcy tronu moskiewskiego. Chyba nie bardzo wierzyła w swoje rozpoznanie dlatego, by uchronić się przed grzechem cudzołóstwa, w wielkiej tajemnicy wzięła z nim ślub kościelny. Rosyjscy bojarzy, znudzeni tymi cudami, wybrali kniazia Wasyla Szujskiego carem Rosji, a ten zagrodził Samozwańcowi drogę do Moskwy zmuszając go do założenia obozu w Tuszynie. Tuszyński wor (złodziej), jak go nazwali Rosjanie, wezwał Polaków i Litwinów pod swoje sztandary obiecując wysoki żołd. Rychło na wschód ruszyły rzesze wszelkiej maści awanturników, zarówno arystokratów (kniaziowie: Adam Wiśniowiecki, Roman Różycki), byłych konfederatów Zebrzydowskiego, jak i zwykłych kryminalistów. „Na ogromnych, objętych wojną domową obszarach carstwa założona została wyższa uczelnia rozboju i zdziczenia” (Jasienica). Car Szujski zagrożony przez Łżedymitra, który opanował pół Rosji, zawarł sojusz ze Szwecją. Przymierze to posłużyło królowi Zygmuntowi III jako pretekst do rozpoczęcia wojny z Rosją, w myśl zasady – sojusznik mojego wroga jest moim wrogiem, a Rzeczpospolita w tym czasie była w stanie wojny ze Szwecją. Król przedstawił własne pretensje do tronu Rurykowiczów, jako potomek Julianny Twerskiej, matki Władysława Jagiełły i Sońki Holszańskiej, matki swojego pradziadka Kazimierza Jagiellończyka, więc jako prawowity dziedzic moskiewskiego tronu ruszył na Rosję. Do wyprawy zachęcał papież i jezuici marząc o rychłym nawróceniu Moskwy na katolicyzm. Pierwszym celem wyprawy miało być odzyskanie Smoleńska utraconego za czasów Zygmunta Starego. Oblężenie twierdzy zatrzymało polską armię na kilka miesięcy, ale wspaniałe zwycięstwo Żółkiewskiego nad armią rosyjską i jej sojusznikami pod Kłuszynem (4.07.1610), odwróciło losy wojny. Szwedzi zerwali sojusz z Moskwą i odebrali jej Wielki Nowogród, na południu Rosji buszował Tuszyński wor, a do Moskwy zbliżały się wojska polskie. W tej sytuacji bojarzy widzieli ratunek w porozumieniu z Rzeczpospolitą i zaproponowali tron moskiewski Władysławowi, synowi Zygmunta III, pod pewnymi warunkami: królewicz ma przejść na prawosławie, ożenić się z księżniczką prawosławną, karać śmiercią każdego kto przyjmie katolicyzm, Polaków nie dopuszczać do rosyjskich urzędów. Wasyla Szujskiego zdetronizowali i nieszczęśliwy car wraz z braćmi powędrował do polskiej niewoli, a w październiku 1610 roku na Kremlu stanęła polska załoga. W Moskwie hetman Żółkiewski przyjmował przysięgi rosyjskich elit na wierność nowego cara Władysława Zygmuntowicza, za elitami poszła cała Moskwa i inne miasta i wsie. Całe polskie wojsko Samozwańca przeszło na stronę królewicza-cara, zaś niedoszły car musiał uciekać do Kaługi, gdzie marnie skończył. Unia wielkich słowiańskich państw i pobratymczych narodów zdawała się być tuż tuż, a przed taką potęgą musiała drżeć Szweja na północy i Imperium Osmańskie na południu. Niestety, ciąg dalszy okazał się tragiczny.
cdn.

Stanisław Łukasik

Pozostałe felietony Stanisława Łukasika >TUTAJ<