Przegrane zwycięstwa najlepszą drogą do klęsk

Wygrywanie bitew i przegrywanie wojen, albo tylko niewykorzystywanie zwycięstw stało się polską specjalnością. Początkiem było „wiekopomne” zwycięstwo pod Grunwaldem, potem wojna trzynastoletnia, którą można było pięknym sukcesem zakończyć w rok, wreszcie ostatnia wojna z zakonem krzyżackim w latach 1519-21 i hołd pruski jako efekt. Otóż po Beresteczku, gdy Chmielnicki sponiewierany przez chana, swojego sojusznika lizał rany, po raz pierwszy od początków awantury na Ukrainie doszło do współpracy wojsk koronnych i litewskich, gdy hetman Janusz Radziwiłł, pobiwszy Kozaków pod Łojowem, zajmował Kijów. Po Beresteczku nie ma już na „froncie wschodnim” pospolitego ruszenia. Panowie bracia, zasłaniając się przepisem o trzymiesięcznej służbie (już wtedy mieli znakomitych adwokatów), wracali do domów. „Kampania Berestecka przekonała ostatecznie, że pospolite ruszenie, było raczej pospolitem zamieszaniem, że w razie potrzeby państwowej stanowiło siłę ujemną, na której nie można było polegać i opierać się. Obronę państwa uważała szlachta nie za obowiązek, lecz za poświęcenie się ze swej strony, dawała tyle, ile chciała, nie bacząc na następstwa. Wobec tego wszystkiego Król wydał uniwersały odwołujące szlachtę do domów” – pisał Rawita-Gawroński w roku 1906. Po odjeździe króla i pospolitego ruszenia, na froncie wschodnim pozostał hetman wielki koronny Mikołaj Potocki, który po ugodzie zborowskiej powrócił z tatarskiej niewoli. Wbrew naleganiom hetmana polnego – Kalinowskiego i hetmana litewskiego, Potocki nie kwapił się do zdecydowanej rozprawy z Chmielnickim, który z niewielkim wojskiem zamknął się w Białej Cerkwi, gdzie organizował nową armię i czekał na powrót ordy. Czekając na posiłki nawiązywał kontakty dyplomatyczne z Moskwą i Portą osmańską oferując gotowość poddania Ukrainy każdemu mocarstwu, które go wesprze. Marudząc przez trzy miesiące po zwycięstwie beresteckim, stracił hetman Potocki jedyną szansę rozprawienia się z buntownikami jaka się otwierała od czasu klęski nad Żółtymi Wodami. „I głaskała Rzplita Kozaków na swoją i ich zgubę, bo łatwiej było trafić za pomocą sentymentu do próżności i bezsilności ludzkiej, niż jasnem okiem w przyszłość spoglądać. Poszedł tedy uzbrojony Mars do kąta. Zdecydowano się wysłać komisarzów do Białej Cerkwi. Chmielnicki i jego doradcy nie umieli sformułować, ani swoich żądań państwowych, ani narodowych, a stali na stanowisku pokornych i upokorzonych, lub upojonych chwilowym zwycięstwem buntowników” – Rawita-Gawroński. Przypomnę: sedyte a mołczyte Lachy, nie postoi mi noga żadnego kniazia ani szlachetki na Ukrainie, wykrzykiwał po naszej klęsce pod Piławcami, a po Beresteczku godzi się na powrót na Ukrainę szlachty i kniaziów, a nawet Żydów. Zawieranie układów z takim partnerem zawsze było skazane na porażkę. Tym razem górą byli Polacy więc Kozacy przyjęli postawę pokornych i przyjęli narzuconą ugodę, a w niej zapisy: rejestr kozacki na 20 tys., rejestrowi osiedlają się tylko na terenie województw kijowskiego, hetmanem zostaje Chmielnicki i on wyznacza pułkowników i starszyznę, a szlachta wraca do swoich majątków. Takie były zapisy, które pozostały martwymi. O powrocie polskiej szlachty do swoich majątków i mowy być nie mogło, bo jeżeli starszyzna i wojsko słuchało hetmana kozackiego, to czerń była poza wszelką kontrolą, a nawet groziła Chmielnickiemu za zbytnią uległość wobec Lachów. Ogromne, swawolne watahy nie podlegające żadnej władzy panoszyły się na Rusi, Podolu i Ukrainie, o powrocie normalności można było tylko marzyć „… i żadne usta długo nie mówiły – Chwała na wysokości Bogu, a na ziemi pokój ludziom dobrej woli” – to pamiętamy z Sienkiewicza. Po ugodzie białocerkiewskiej sytuacja na Ukrainie nieco uspokoiła się, a Chmielnicki rozpoczął politykę dynastyczną. Oto zapragnął ożenić swojego syna Tymofieja z córką hospodara Mołdawii Bazylego Lupula. Mierzył wysoko, a ponieważ bywał „obrotowym sojusznikiem”, jakbyśmy to dzisiaj nazwali, więc mógł być sojusznikiem sułtana jak i Wenecji, która prowadziła wojny z Turcją i wysyłała poselstwa do Kozaków. Oczywiście cały czas był w sojuszu z Ordą, chociaż chan już dwukrotnie wystawił go do wiatru. Na takie wzmocnienie kozackich buntowników Rzeczpospolita nie mogła sobie pozwolić, więc hetman Kalinowski na czele dwudziestotysięcznej armii zagrodził drogę Tymoszce, śpieszącemu do swojej oblubienicy. Wielce zdziwił się nieszczęsny wódz gdy pod Batohem. zobaczył się otoczonym przez przeważające siły kozacko-tatarskie. Po krótkiej bitwie całe wojsko wraz z hetmanem wpadło w niewolę ordyńców. Kozacy wykupili jeńców i wszystkich wymordowali, mszcząc się w ten sposób za rzeź jakiej Polacy dokonali pod Beresteczkiem. Końca tych wzajemnych mordów długo nie było widać. Takie skutki przynosi zatruta krew pobratymcza.
cdn.

Stanisław Łukasik

Pozostałe felietony Stanisława Łukasika >TUTAJ<