Złota wolność dla magnatów

„Co za świat, co za świat! Groźny dziki, zabójczy. Świat ucisku i przemocy, świat bez władzy, bez rządu, bez ładu, bez miłosierdzia. Krew w nim tańsza od wina, człowiek tańszy od konia. Świat, w którym łatwo zabić, trudno nie być zabitym. Świat w którym cnotliwym być trudno, spokojnym niepodobna…” Takie wrażenie odnosi Władysław Łoziński z czytania aktów grodzkich województwa ruskiego (Ziemie Sanocka, Przemyska, Lwowska, Halicka), z pierwszej połowy XVII wieku. Czytając dzisiaj pracę Łozińskiego „Prawem i lewem” wydaną w 1904 roku, odnosimy takie samo wrażenie. Szlachta wywalczyła w XV wieku nietykalność mienia i nietykalność osobistą a gwarantem praw uczyniła sejm. Przez wiek XVI nie wypracowano jasnego, skutecznego sposobu na funkcjonowanie sejmu, co przerodziło się w następnym wieku w „złotą wolność” i wreszcie w anarchię, która Rzeczpospolitą zgubiła. Z wymiarem sprawiedliwości było podobnie. Sprawiedliwość chłopom i mieszczanom wymierzały sądy ławnicze, działające na podstawie prawa osadniczego i tu egzekucja działała sprawnie. Sprawy gospodarcze i kryminalne gdzie stroną był szlachcic rozpatrywały sądy ziemskie, grodowe, wiecowe, sejmowe a ostatnią instancją był Trybunał Koronny. Znowu z dumą możemy patrzeć na naszych przodków, że tak mądrze potrafili zorganizować sądownictwo, zapewnić obywatelom bezpieczeństwo osobiste i majątkowe, bo czegóż więcej oczekuje obywatel od państwa. I tu zaczynają się problemy. Jeżeli już strony uzyskały wyrok sądowy, a procesy mogą trwać długo albo bardzo długo i tak to trwało do czasu „dobrej zmiany”, to powinny być z tego zadowolone. Egzekucja w naszym systemie sądowniczym, w przypadku spraw dotyczących szlachetnie urodzonych, była pojęciem nie znanym. Do egzekucji wyroków powołany był urząd starosty grodowego. Jeżeli chłop ukradł krowę to czkał go stryczek i to niezwłocznie, jeżeli sprawcą był szlachetnie urodzony, a już jaśnie wielmożny, to starosta z wielkim narażeniem zdrowia, majątku, a nawet życia, mógł próbować pełnić swą powinność.” …. z powodów bezkarności i nie wykonywania dekretów wzrosła tak straszliwie zuchwałość mężobójców, że w przemyskiej ziemi nikt nie jest pewny życia”– Władysław Łoziński. Przywołajmy kilka przykładów. Samuel Łaszcz-strażnik koronny, zarobił ponad 200 wyroków banicji i kilkadziesiąt wyroków infamii, a zmarł śmiercią naturalną. Nie na wygnaniu, a w Krakowie.(banicja to inaczej pozbawienie praw obywatelskich i wygnanie z kraju, zaś infamia równała się pozbawieniu wszelkich praw i godności, a infamisa każdy mógł zabić i jeszcze otrzymać nagrodę) Dziesiątki, jeżeli nie setki banitów i infamisów żyło spokojnie i bezpiecznie w Rzeczpospolitej, wyrokami mogli sobie podbijać delie, jak to powiadali o Łaszczu. Podobny przypadek stanowił Stanisław Stadnicki z Łańcuta, zwany Diabłem. O wielkim nieszczęściu mógł mówić każdy kto wszedł w spór z tym magnatem. Nie dość, że mógł być ofiarą napaści w każdym czasie i miejscu, zbrojne watahy Diabła mogły najechać jego majątek, ograbić spalić, zamordować domowników i jeszcze być oskarżonym o uczynienie krzywdy napastnikowi. Szaraczek nie miał żadnej szansy. Wielu cierpiało w lochach łańcuckiego zamku, a nie zapominajmy, że pozbawienie szlachcica wolności było wielkim przestępstwem. Sprawiedliwość magnaci wymierzali sobie wzajemnie prowadząc prywatne wojny, angażując setki albo tysiące, tak, tysiące zbrojnych, często z armatami, wszak trzeba było zdobywać warownie przeciwników. Kto na tych wojnach cierpiał najbardziej? Palono wioski i miasta przeciwników, niszczono zbiory, resztę można sobie wyobrazić. A cóż na to władza państwowa. Tej po prostu nie było. Król zwoływał okoliczną szlachtę, czyli powiatowe pospolite ruszenie do pomocy staroście, a nieobecność zagrożona była sankcją, desperatów było niewielu. Taki obraz zobaczył Łoziński w aktach grodzkich woj. ruskiego. W innych województwach było podobnie. Ot i mamy „złotą wolność”, ale dla nielicznych.


Stanisław Łukasik