3x Śnieżka

3x Śnieżka (24.06.) miała być moim pierwszym, poważniejszym wyzwaniem w tym roku. Zbierałem się do niej, trenowałem (albo i nie), a im bliżej startu, to czułem, iż wyszło zwyczajowo. Nie przygotowałem się tak jak trzeba, więc stresik, czy dam radę? – oczywiście był. Ale po kolei – najpierw parę informacji porządkowych (i mam nadzieję wartych zapamiętania ciekawostek) dla tych, którzy może w przyszłości też zechcą wystartować.

Śnieżka okazuje się być biegiem „kultowym”, co oznacza, że zapisy trwają krótko i trzeba ich mocno pilnować. Szczęśliwie udało mi się nie zaspać i wpisać/opłacić w terminie. Plusem tego jest na pewno niższa opłata startowa, bo z czasem stawka oczywiście rośnie.
Do wyboru są 3 dystanse – 1x dla początkujących (17 km, długi limit czasu 10 godzin), 2x (36 km, 7 godzin) i dla prawdziwych ultrasów 3x (55 km, 10 godzin).
W tym roku dodatkowo impreza miała ranking Mistrzostw Świata WMRA co spowodowało u mnie pewną – o dziwo – dobrą pomyłkę.

Jako miłośnik wyzwań pierwotnie planowałem start na dystansie 3x. No bo jak, nie dam rady, czy co? Wizja uczestnictwa w owych mistrzostwach (rozgrywanych na dystansie 2x) „kazała” mi jednak wpisać się właśnie na 2x. Ale fuks! W mistrzostwach oczywiście wystartować nie mogłem, bo to osobny bieg dla zawodowców, ale przynajmniej wytrzymałem trudy trasy. A trzy rundki, powiem szczerze, to raczej by mnie zniszczyło.

Powracając do tematu. Bieg ma swoją stronę, momentami ciężką do ogarnięcia, ale przy odrobinie cierpliwości, da się tam wyszukać co trzeba (regulamin, listy startowe itp. Itd.). Jest oczywiście strona na FB, więc fani netu będą online z tym, co ważne.

Pierwotnie (logistycznie – ciuchy, wyposażenie) nie szykowałem się w sposób zbyt wyszukany. Chciałem biec na krótko. Szczęśliwie dla mnie, w dyskusji na forum bieganie.pl padła informacja, że na Śnieżce będzie zła pogoda. Naprawdę ważna rzecz. Mamy lato, myślałem, że będzie tam z 20 stopni, a okazało się, że będzie padać, temperatura oscylująca około 0 stopni (odczuwalna zaś -17!). Sprawdźcie to sobie dobrze, bo może się okazać, że natura będzie waszym wrogiem. Po tych rewelacjach przeorganizowałem całkowicie strój startowy. Wziąłem skarpetki i opaski kompresyjne Kalenji, krótkie spodenki Kalenji, a na górę koszulkę z długim rękawem Nike Combat + wiatrówkę Aldi. Do kompletu założyłem czapeczkę Vikinga, buffa na szyję + rękawiczki z Lidla do plecaczka. Trafiłem bez pudła, wszystko się przydało. Buty wybrałem z mniej agresywnym bieżnikiem – Adidas Raven. Trasa wiedzie w dużej mierze po sporych kamieniach, więc lepiej postawić na trzymanie „całej” podeszwy niż kolce wgryzające się w błoto.
Punkty odżywcze na biegu są co około 9 km, więc nie warto brać wielkiego zapasu wody, jedzenia. Ja leciałem z Aonijie + 2 bukłaki po 270 ml wody. Miałem też 1 żel i żelka energetycznego. Było zimno i pić się nie chciało, ale myślę, że i w upałach bym wytrzymał z tym zestawem.

Punkty są bardzo dobrze przygotowane. Jedzenia, picia w opór. Woda, izo, cola + arbuzy, banany, czekolada, ciasteczka, żelki. Tym bardziej więc nie ma sensu dźwigać bufetu ze sobą.
Droga do Karpacza upłynęła mi spokojnie i zgodnie ze wskazaniami GPS. Dawno już tu nie byłem i niemile zaskoczyła mnie pazerność miejscowych. Większość (wszystkie?) parkingów płatne. I to jak za zboże. Na miejskim bilet dzienny 20 zł, a prywatne to i po 8 zł za godzinę. Słabo (ale to oczywiście nic wspólnego z imprezą nie ma).

Biuro zawodów udało nam się zlokalizować bez problemów. Szybko i sprawnie pobrałem co należy. Pakiet bardzo fajny. Ładna koszulka, rękawki, opaska na rękę, żel, torba na wszystko i sporo drobnicy ulotkowej. Ponieważ ciuchy biegowe miałem w aucie, wróciłem tam się przebrać. Dla zwolenników cywilizacji, w ośrodku sportowym są dostępne szatnie, natryski i ubikacje. Do toalet – jak wszędzie – kolejki.
Oczekiwanie na start minęło szybko i przyjemnie. Prezentowano ekipy zawodowców, można było zobaczyć ich start o 9.00, a później już szykować się na swój o godz. 9.20. Odliczanie, strzał startera i ruszamy.

1x Śnieżka
Początek spokojnie i lekko, bo z górki przez miasto. Po około kilometrze zaczyna się skręt na czarny szlak i już pod górę. Tutaj dużo osób przeszło do spaceru. Szkoda, bo trasa wąska i ciężko wyprzedzać przy takiej ilości ludzi (łącznie biegło około 900 osób). Wolniutko biegłem przez około kolejne 3 kilometry, by później już – jak wszyscy – przejść do marszu. Praktycznie do szczytu (no może z 1 km mniej) dreptało się wąskim szlakiem. Na około 6 kilometrze chwilowe wypłaszczenie – przeszedłem w bieg. Tutaj czuło się już takie zimno i wiatr, tak że dziękowałem sobie za zabranie buffa i rękawiczek. Założyłem buffa na szyję i głowę (uszy), a rękawiczki wiadomo – na ręce. Dodatkowo zaczęło padać i z przerwami padało już do końca biegu – więcej w górach, w Karpaczu było cieplej i bez deszczu. Bieganie nie trwało długo. Po około kilometrze znów dreptanie spacerkiem. Kamienie, dużo „schodów” – oj daje w kość. Końcówka tego odcinka prowadziła na szczyt Drogą Jubileuszową (DJ). Oj tu było jeszcze zimniej. A jak wiało, wow!

Na szczycie Śnieżki należało podać swój numer do zapisania i Drogą Jubileuszową można było biec w dół. Ostrożnie biegłem, bo na kamieniach było bardzo ślisko. Polecam bieg lewą krawędzią drogi – tu kamienie są chyba równiejsze. Przy Domu Śląskim zlokalizowano pkt. żywnościowy i korzystając z wszelkich dobrodziejstw napchałem się czym się dało.

Kolejny fragment DJ był całkiem przyjemny, bo lżej z górki i równiej. Wszystko, co dobre, szybko się kończy. Około 9 km, po ostrym zakręcie w prawo kamienie zmieniły konsystencję na nierówne i wystające. W połączeniu z „mokrością” po deszczu, moje tempo i innych biegaczy spadło drastycznie. Wolniutko, ostrożnie w dół. Po kamieniach zaczął się szerszy odcinek szutrowy. Też nie lepszy, bo czuło się już bardzo mięśnie nóg, a szuter nie sprawiał wrażenia stabilnego. Lepsza nawierzchnia, bo miejskie asfalty, to okolice dolnego wyciągu na Kopę. Dało się tu lekko przyśpieszyć (jak ktoś miał siły). Miejscami, uprzedzam, było ostro z górki, więc dalej męka dla mięśni czworogłowych nóg.
Koniec pierwszego kółka polegał na dobiegnięciu do miejsca startu, skorzystania z bufetu i zawróceniu przez Karpacz, tą samą drogą – tylko pod górkę.

2x Śnieżka
Niestety tu się szło – co będę kłamał. Po osiągnięciu Rozdroża Łomnickiego, wybierało się tym razem szlak czerwony i dalej napierało w górę. Tym razem droga była szersza i równiejsza. Mimo, że podbiegałem tylko momentami, a resztę szedłem, to udawało się utrzymywać znośne tempo – poniżej 10 min/km. Ominąłem nawet parę osób – mimo, że miałem postój na wytrzepanie kamieni z buta. Zadowolony byłem z tego, bo myślałem, że może tak prawie do końca będzie. O ja naiwny! Przy 25-26 km zaczęło się (Kocioł Łomnicki jak myślę). Wąski, kamienny, „schodkowy” szlak w górę, aż do Domu Śląskiego. Biegacze człapali z mozołem w górę. Ja pilnowałem się, by co parę schodów zmieniać nogę, z której ciągnąłem w górę, bo mięśnie zaczynały mnie ostro „palić”. Nie było ani warunków, by kogoś wyminąć, ani sił. Przynajmniej u mnie – ale nie widziałem, by ktoś w ogóle wymijał innych.

Na punkcie wlałem w siebie trochę coli, wciągnąłem banana, żelki i ruszyłem na czarny szlak (zakosy) na Śnieżkę. Jak myślałem, że wcześniej było „piekło”, to nie – było tutaj. Zaczął mnie łapać skurcz w prawej nodze i czułem, że wymiękam. Jak się dawało, to używałem lewej i ciągnąłem ciężar ciała korzystając z łańcuchów. Jakby nie one, to byłoby jeszcze gorzej. Zimno, wiatr robiły swoje, ten odcinek to prawdziwy hardcor.

Finalnie jestem. Szczyt. Zapisali mnie i ruszyłem w dół. Zbieg z drugiego odcinka prowadził tą samą drogą, więc mogę powiedzieć tylko tyle – szło mi podobnie jak na pierwszym, ale już trochę wolniej. Nie szarżowałem, bo czułem coraz większe skurcze nóg (łydek) i bałem się, by mnie nie złapało. Raz czy dwa, musiałem stanąć, by je lekko rozmasować, ale udało się wytrzymać i dobiec do mety.
Nieźle jak na mnie. Trasę 2x zrobiłem w 5:51:03 zajmując 191 miejsce z 253 sklasyfikowanych. W kategorii M40 – 52.

Po biegu skorzystałem z bufetu, później udałem się na ciepły posiłek (sporo dań do wyboru było – i zwykłe, i wegetariańskie). Chwilę odpocząłem, no i można było powracać z rodzinką do domu.

Finalnie
Ogólnie – bieg zorganizowany naprawdę bardzo dobrze. Trasa oznaczona jak trzeba, wszystko co wymagane – było. Oby więcej zawodów z taką organizacją. Czepiając się czegokolwiek, to sporo ludzi i nie jest to kameralna impreza. Ciasno na szlakach, a to utrudnia rywalizację, jak nie zajmiecie pozycji z przodu. Profil trasy nie sprzyja też bieganiu (na pewno na moim poziomie), co trochę może zniechęcać. W sumie czego się jednak można było spodziewać, wiedząc, że 18 km będzie pod górkę.
Sportowo – cudów nie było. Na moje przygotowanie jestem zadowolony z osiągniętego rezultatu. Ostatni nie byłem, a co ważne – sporo do limitu mi zostało. Po formie widzę jednak, że dużo do zrobienia. Masa, masa, masa w dół i może będzie lepiej. Trzeba też więcej po górach cisnąć, by nogi miały więcej ostrych zbiegów i podbiegów. Może wtedy nie będą tak mnie męczyć skurcze.
Polecam każdemu zmierzyć się z tym wyzwaniem.
Rafał Caban

Str. 28 w numerze 337 tygodnika „Noworudzianin” dostępny w archiwum.




Numer 337
6-12 lipca 2018 r.

Pobierz tutaj (pdf)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *